Porady Duchowe

28 listopada 2025

«MOJA» MARYJA 

Tytułem wstępu
    Wszyscy uczniowie Jezusa mamy obowiązek apostolstwa w swoim otoczeniu. Mamy też prawo dzielić się prawdą o Bogu, zapisaną w naszym umyśle i sercu, jak czynią to np. rodzice względem swoich dzieci. To samo dotyczy naszego dzielenia się prawdą o Maryi, i to właśnie pragnę czynić w najbliższym czasie z potrzeby serca. Głowa już niemłoda (80-ka!), ale serce coraz mocniej pała miłością do Tej, która jako pierwsza zapisała się w pamięci małego dziecka: pewnej nocy zaniosła mnie w swoich ramionach do Nieba i unosiliśmy się, na oczach jego szczęśliwych mieszkańców, przed samym Najświętszym Obliczem Olbrzyma – Boga Ojca. Na podziękowanie Maryi za obecność i działanie w moim życiu będę miał całą wieczność, tym bardziej że ufam (a nawet mam pewność!), iż najbliżej Niej w Niebie znajdują się ci, którzy na ziemi oddali się Jej na wieki w niewolę miłości.
    Pragnąc zaproponować Czytelnikom spojrzenie na Najświętszą Dziewicę moimi oczyma, nie obkładam się uczonymi księgami – czynią to inni – tylko wertuję strony własnego serca
i słucham przychodzących natchnień i myśli. Nie mam żadnego planu, schematu, nie wiem co mi z tego wyjdzie, ale piszę. Z góry przepraszam, jeśli wyjdzie to nieudolnie albo zakończy się po prostu zwykłym zamilknięciem bez żadnych wyjaśnień, bo w obliczu największych tajemnic podobno najwięcej mówi… właśnie milczenie.


Przygody początkującego mariologa
    Watykańska Nota Dykasterii Nauki Wiary z 4 listopada 2025 roku porusza wydźwięk różnych tytułów, którymi w Kościele obdarzamy Najświętszą Maryję Dziewicę. Dość obszerna, gdyż zawierająca aż 80 punktów, zawiera tylko prezentację owoców dyskusji różnych gremiów teologicznych na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, choć z odwoływaniem się do opinii teologów i sformułowań wcześniejszych. Jeśli zawiera wskazówki, jak powinniśmy rozumieć tytuły Maryi – jedne pewne, inne nawet kontrowersyjne – to choć jest podpisana przez Papieża, stanowi doktrynalny dokument najniższej rangi i jako taki ani nie jest ostatecznym odrzuceniem prośby Maryi, wypowiedzianej w Jej objawieniach w Amsterdamie (tam jako Pani Wszystkich Narodów w latach 1945-1959 prosiła o ogłoszenie przez Kościół nowego, piątego dogmatu Maryjnego), ani nie zamyka ostatecznie drogi innym teologom, żeby wypowiadali się w poruszonych w niej kwestiach. Tak więc i ja, jako mariolog, wciąż mam prawo prezentować swoją własną opinię, nie wdając się z kimkolwiek w polemikę. 
    Nota Dykasterii przypomina mi czasy moich studiów: 1973-75 magisterskich oraz 1989-92 doktoranckich – czasy usilnego (zresztą trwającego do dzisiaj) wyrywania mariologii
z dawnego, przedsoborowego nurtu (określano go mianem „mariologii przywilejów”), by umieścić ją w nurcie „biblijnym”. W nurcie nie nowym, ale tak starym jak rewolucyjna teologia Lutra, który znalazł następców i zwolenników we wszystkich protestantach.

    „Nurt posoborowy” w mariologii stał się więc, moim zdaniem, niczym innym jak jej protestantyzowaniem, chociaż także prawosławnym jest on bliski. Ich zdaniem Maryja nie mogła być poczęta bez zmazy grzechu pierworodnego (dogmat o Niepokalanym Poczęciu wyśmiewają jako „wymysł katolików”), gdyż Syn Boży musiał przyoblec się w ludzką naturę skażoną grzechem, by stać się jej Odkupicielem. A skoro tak – Maryja jest podobna we wszystkim do nas jako zwykła kobieta, tyle że wolna od grzechów osobistych. Innymi słowy, jest niepokalana (bezgrzeszna) od chwili poczęcia, a nie w samym swoim poczęciu czyli stworzeniu Jej „inaczej” – w sposób wyłączający Ją spośród wszystkich pozostałych ludzi (jak my wierzymy).
    Promotorem mojej rozprawy doktorskiej był ksiądz profesor, który deklarował, że w każdej chwili gotów jest głosić prelekcje o Matce Bożej i o bracie Marcinie Lutrze (o jego mariologii) i to wszędzie gdzie go zaproszą… On też zmobilizował swoich studentów do tego, by przeglądali śpiewniki kościelne i wyszukiwali w pieśniach „potknięcia dawnej mariologii” (najczęściej ludowej). Polegało to na tym, że np. w „Serdeczna Matko” za rażące uznawał słowa: „Niech Cię płacz sierot do litości wzbudzi”, pytając: „Skoro jesteśmy sierotami, to gdzie jest Bóg jako nasz Ojciec?”. Albo pytał: czy Maryja jest lepsza od Boga Ojca, gdyż ratuje nas przed Jego gniewem i gdy On nas siecze, „szczęśliwy, kto się do Matki uciecze?”. To chyba ta właśnie profesorska rewizja tekstów zabrzmiała w Polsce jak dzwon alarmowy i nowe wydania śpiewników zawierają już teksty zmienione.
    Konsekwencje zanurzenia mariologii w pomienionym nurcie są bardzo rozległe i jak korzenie wrosły głęboko w glebę posoborowego Kościoła. Nie będę tu pisać traktatów, by pogłębić ten temat. Łatwo się domyślić, że postulat „ubiblijnienia mariologii” wpłynął m.in. na coraz większe lekceważenie w Kościele objawień Maryjnych jako nam zasadniczo „zbędnych” (a na pewno „do niczego nas nie zobowiązujących”), gdyż przecież „wszystko co mamy wiedzieć, zawarł Bóg w Piśmie Świętym”. Mogłem się o tym przekonać się osobiście na arenie ogólnopolskiej. Otóż pod wpływem Polaka z zagranicy, którego duchowość zrosła się mocno z objawieniami Maryi jako Pani Wszystkich Narodów w Amsterdamie (uznanych przez Kościół za nadprzyrodzone i prawdziwe), zdobyłem się na pewną akcję wbrew samemu sobie. Nie chciałem mu odmówić rozesłania wszystkim biskupom polskim książki o tychże objawieniach, skoro pokrył koszt zakupu i wysyłki, no i dołączyłem do niej własny list z prośbą, by polski episkopat podpisał się pod petycją o ogłoszenie w Kościele „piątego dogmatu Maryjnego” o Maryi jako naszej Orędowniczce, Wszechpośredniczce Łask i Współodkupicielce. Zgodnie z tymi objawieniami Kościół dopiero wtedy ogarnie wszystkie narody i znajdzie się u szczytu swojej świetności, gdy ten dogmat zostanie ogłoszony. Efekt mojej „akcji” był taki, że spośród 120 biskupów tylko co dziesiąty lakonicznie potwierdził otrzymanie przesyłki, ale żaden z nich ani słowem nie zareagował na mój list od strony merytorycznej. Mogli sobie pomyśleć: „I to jest doktor mariologii? Jakiś przedlodowcowy dinozaur, który chce wracać do zamierzchłej epoki przedsoborowej?!”
    Na szczęście teraz nie mam już nad sobą tej profesorskiej orkiestry co kiedyś i nie muszę tańczyć, jak ona mi zagra. Niech za to tańczy moje serce z tej radości, że na końcu życia mogę swobodnie napisać o Maryi coś od siebie, a przy tym nie zwracać uwagi na to, jak ktokolwiek na ziemi to oceni. Wystarczy mi przekonanie, że sama Brama Niebieska uśmiechnie się do mnie, gdy już tam dojdę, i przytuli mnie do serca, jak uczyniła to ze mną jako z małym dzieckiem.
    Czy uczyni to z posoborowymi teologami, profesorami, wykładowcami mariologii – tego nie wiem. Przypuszczam, że gdy Ją zobaczą, mina im zrzednie: „Ojej, to aż tak jesteś wspaniała i cudowna?! Gdybyśmy mogli wrócić na ziemię i spalić swoje publikacje, odwołać to co o Tobie wyszło z naszych ust… – chętnie byśmy to uczynili!” Na szczęście „Prawda obroni się sama”, wcześniej czy później.